Pusto na ścieżkach Polesia. Może to nie jest godzina na spacery, a może strach przed komarami, które siedzą na prawie każdym źdźble trawy z pyszczkiem gotowym, by przyssać się do śmiałka, który tu skieruje kroki.
W chmurze najbardziej morderczych istot na świecie – brzęczących, kujących – docieram do końca mrocznego lasu. Tu, nad spleją otaczającą jezioro, te złośliwe istoty atakują już tylko pojedynczo.
Przede mną mizerne turzyce, miejscami dywany żółtozielonych torfowców, a na nich różowo karminowe kwiatuszki kwitnącej żurawiny i odurzający zapach bagna – rośliny. W każdej kałuży żaba wytrzeszcza oczy. Spleja (pło) chybocze się… Moje kroki są niepewne – a jak się to wszystko urwie…. I nagle jest – zapominam o splei i nie dziwię się owadom. Widzę słoneczną rosę – rosiczkę. Przyciąga wzrok barwą, wyglądem. Zachwycają krople słonecznej rosy na czerwonych czułkach pokrywających malutkie liście. Biada owadowi, który, tak jak ja, zachwyci się rosiczką, zechce skosztować, ugasić pragnienie. Zaraz przyklei się do tych błyszczących lepkich kropli, i…? –Nieszczęsny owad, staje się źródłem cennego dla rosiczki azotu, a pozostałości wywieje wiatr. Jak to dobrze, że te roślinki są takie małe. Przede mną teraz powrót i starcie z małymi brzęczącymi potworkami.
Zobacz również –Barwne abstrakcje, nalewki i żurawie