Jeszcze wczoraj chciałem umówić się na spotkanie z kolorowa buczyną, żółtymi brzozami. To było kilka dni temu….

Dzisiaj spaceruję wśród drzew, w których szalał wiatr. Stoją teraz nagie, pozbawione kolorowych koron. Jeśli jeszcze gdzieś są liście to na niskich gałązkach ukrytych w cieniu wielkich pni. Jeszcze się kołyszą, jeszcze cieszą się kolorem, ale tylko do pierwszego porywu wiatru.

Idę powoli i obserwuję jesienną przyrodę. Dzień jest słoneczny, pogodny, ale wietrzny.  Miedź, złoto i rdzawe odcienie pokrywają leśne ścieżki, zdobią ściany wąwozów. Szeleszczą smutno pod nogami. Czasem z tego rdzawego dywanu wyłania się brązowa lub szara główka grzyba – ale czy jadalny? I tak nie mam koszyczka.

Drogę zagradza mi zwalone drzewo. Musiało już dawno zakończyć swój żywot. Jego pień jest już prawie pozbawiony kory. Pokrywają go zielone mchy i zadziwiające w kształtach i barwach twory. To grzyby hubkowe popularnie zwane hubami. Historia ich jest głęboko powiązana z cywilizacją ludzką, sięgającą czasów naszych przodków-łowców-zbieraczy. Pomimo tego, że są niejadalne, były tradycyjnie używane jako kluczowe składniki materiału używanego głównie jako podpałka do rozpalania ognia.

Te, które zobaczyłem na zwalonym drzewie są piękne. Gdy przesuwam się wzdłuż tej przeszkody na ścieżce, co krok zachwyca formą inna huba. Jedna jest w kształcie kopyta, szara z barwnymi pasami na brzegach, krok dalej poskręcana spiralnie, jeszcze dalej narośl na narośli różniąca się barwą, pokrojem. Jeszcze inne są niczym fale na wzburzonym morzu, czy też trzewia jakiegoś bajkowego potwora. Wszystkie takie dziwaczne, jakby z innego świata. Oj, gimnastykowałem się przy tym pniu długo. Wydłużałem i skracałem statyw, zmieniałem ogniskowe, ale zbiór grzybów był udany.