Czasami elektryzuje nas wiadomość „pożar lasu”, „płoną lasy”… – jak dobrze, że to tylko czasami.

Pozostają pogorzeliska, na których sterczą zwęglone kikuty drzew, a nad nim cisza, czasami przerwana krakaniem kruków, wron. Patrząc na smutne resztki wspaniałego lasu gdzieś z zakamarków pamięci wracają dawne lektury– jak wyglądał ten żywioł… – czy rzeczywiście był to ryk ognia przeskakującego z drzewa na drzewo, z eksplozją krążących w nich soków, czy też płomień szalał jak hordy bezlitosnych Hunnów, śmierć zgarniała obfite i straszne żniwo. W dziuplach, w wykrotach i pod zwałami drzew, u szczytu gęstych koron lub w kryjówkach ziemnych chroniły się mniejsze zwierzęta i bez wyjątku marły.. …Wszystkie stworzenia umierały milcząc. W gęstwie chojarów przepojonych żywicą, ogień rwał naprzód ze zdwojoną szybkością i siłą. Nikt nie był zdolny go prześcignąć, żaden człowiek ani zwierzę. Z morza płomieni bił jakby w niebo jeden wielki krzyk: wody, wody, wody!” (Włóczęgi Północy J.O Curwood)

I stoją pogorzeliska – ale i one mimo smutku bywają barwne – osmalone, opalone kikuty błyszczą w słońcu złotem o zachodzie, na pewno różem o wschodzie, są błękitne w ciągu słonecznego dnia, w pochmurny smutne, żałobne czernią. Na pniach drzew światło kreśli abstrakcje jakich nie powstydziłby się artysta. I wraca nieśmiało tu życie – pająki przędą swe sieci, mrówki tyczą szlaki na szarym spopielałym poszyciu….