Chyba każdy z nas w dzieciństwie, podczas szarej jesieni, nie mógł się doczekać pierwszego śniegu, który był magią, sygnałem do zabawy – śnieżne bałwany, śnieżki, sanki, lodowisko. Ile było radości, gdy w końcu przyszedł ten oczekiwany gość. Z biegiem czasu to uczucie ustąpiło. Śnieg – znów problem, zawiane drogi, odśnieżanie samochodu, ślisko.. Ale mimo tych utrudnień i my dorośli, poważni wiekiem, czekamy na tę zimę, na śnieg, na lekki mróz…
Zima tym razem zawitała później – najpierw mróz ściął kałuże, jeziora, wolno sunące rzeki. W taflach lodu rankiem złociły się brzozy, srebrzyły osiki. Potem sypnął delikatnie biały puszek. Świat wokół przejaśniał, stał się inny, taki czysty. To był taki zwiastun, jakby preludium tego jak będzie. Znowu było jesienie, lecz tylko przez chwilę. Zima wróciła z białymi płatkami – świat szary, zmęczony jesienią, stał się taki inny, biało czarny, i tylko gdzieniegdzie czerwone liście buku, które zapomniały spaść jesienią, są barwną plamą na tym białoczarnym świecie. Wieczorem wstanie mgła, którą rankiem mróz zetnie, posrebrzy nią drzewa, krzewy, a budzące się Słońce stworzy magię.
Jednak lubię zimę.