Bieszczady – jeśli już – tak wszyscy powtarzają – to tylko jesienią. Obowiązkowo trzeba wspiąć się ścieżką na Połoninę Caryńską, później na Wetlińską, zajrzeć do „szałasu na połoninie” – Chatki Puchatka, a jeśli mamy dość czasu i sił to może Tarnica. Ta tam na połoninach jest się bliżej nieba i widać w pełnej krasie krainę kolorów.
Pani Jesień jednak przegląda swą urodę niżej, w potokach płynących dolinami – Wołosatym, Hylatym, Nasiczańskim, Rabskim….
Tu cicho, tu nie ma turystycznego gwaru. Płyną przez zawiłą rzeźbę połonin, żłobią sobie drogę przez górskie grzbiety, wśród ścian osuwisk, stromych wąwozów, by czasem spaść z bloków skalnych w małych wodospadach i szypotach.
Woda mieni się kolorami jesieni – przegląda się w niej błękitne niebo, białe obłoki, wschodzące i zachodzące Słońce. Szumi, wiruje i niesie kolory jesieni. Jesienią tylko w Bieszczady.