To już ostatni wpis, ostatnia relacja z zimowej Finlandii. Jakże innej od letniej wyprawy, ale równie wspaniałej, pięknej.

Nie było wielkich mrozów, nie było mi dane zobaczyć zorzy, ale po raz pierwszy w życiu zobaczyłem tęczę zimą – szkoda, że na szybkiej drodze, gdzie nie było się gdzie zatrzymać, by zrobić zdjęcie tego wielkiego podwójnego łuku.

Były fragmenty Laponii – Kemi miasto założone w 1869 r., a słynące z tego, że zimą buduje się tu rokrocznie ponoć największy na świecie zamek lodowy. W tym roku lodową konstrukcję wzniesiono po raz 20. W jego „murach” można wypić kawę w lodowej kawiarni, przespać się w lodowym hotelu i oddać skupieniu w lodowej kaplicy.

Latem zatoka Botnicka broniła swego dostępu gęstą zasłoną szuwarów – teraz można było ją oglądać w całej okazałości – ba, spacerować, pokonywać na skuterach śnieżnych.

Wracam myślami do śnieżnych Kimiinek, a zwłaszcza do doliny rzeki pod Vasala (zapewne Vasalajoki) i zasp śnieżnych po szyję…

Nie było też fok na Hailuoto – było cicho, sennie, ale jak pięknie. Żal było wracać.

Skończyła się moja zima w Finlandii – podziwiam pilotów Finnairu za ich umiejętności lotów w chmurach, mgłach i śnieżycach. Cóż, mogę dodać chyba tylko, kalecząc język fiński:

Kiitos ihanasta Suomesta Eve ja Pekka

A w kraju już chyba wiosna?