Cała bowiem Kryonia była z największych dali widoczna, migocąc bokami jak klejnot, obracany z wolna na czarnym aksamicie”. Ten fragment Bajki robotów Stanisława Lema oddaje chyba najlepiej widok z promu płynącego na Hailuoto.

Zamarznięta Zatoka Botnicka, a na niej prom jak elektrorycerz Mosiężny, co stąpając kruszył lód na tysiąc kawałków, a wszystkie były podobne do siebie. Układały się one w różne kształty, formy i błyszczały, świeciły w Słońcu. A wszystko to mieniło się kolorami, które zdawały się być pochwyconymi z promieni słonecznych, światła Księżyca, czy też zórz, których szczęścia nie miałem oglądać, unosiło się i opadało w rytm pulsowania silników promu.

Patrząc później na wody Zatoki, już z wyspy Hailuoto, znów cisną się słowa z Bajki Robotów – „wybrał tedy planetę, bardzo od wszystkich słońc oddaloną, z zamarzłego jej oceanu wysiekł góry lodowe i z nich, jak z kryształu górskiego, wyciosał Kryonidów. Zwali się tak, bo tylko w przeraźliwym mrozie istnieć mogli…” Te figury wzniesione nad lód mogły być tylko postaciami Kryonidów.

Dalej za nimi była już tylko lodowa pustka i hen przy linii horyzontu skupisko bloków lodowych, zapewne wyznaczających granice tej lodowej planty.

I jest jeszcze Zatoka w zachodzącym Słońcu – gdzie wypiętrzone kry budzą skojarzenia z Mordorem Tolkiena, a przecież to tylko drobne formy lodowe na lodowej przestrzeni zatoki