Podziwiam kolegów, których pasją jest fotografowanie ptaków. Ich godziny spędzone w leśnych kryjówkach, w mrozie, deszczu, stojących godzinami w zbiorniku wodnym by „ustrzelić” tę jedną skrzydlatą piękność… A później jeszcze godziny spędzone przed ekranem monitora by wybrać zdjęcia z dzióbkiem w lewo, w prawo, z uniesionym skrzydełkiem w… O nie, nie miałbym cierpliwości. Przecież o wiele łatwiej rozglądać się wokół, patrzeć pod nogi i tam szukać piękna matki Natury. Z takim nastawieniem żyłem do wczoraj…

(kliknij na miniaturce, aby ją powiększyć)

Tuż przed  domem rozpościera się niewielki ogródek, a w nim kilka drzewek, głównie iglastych – rozłożyste świerki, cisy wiecznie zielone dające cień w upalne dni, a i  chyba schronienie chmarze wróbli. Kiedyś było ich kilka, dzisiaj to już potężna gromadka. Widocznie to efekt zawsze pełnego karmnika, który i latem nie bywa pusty. Jakże wesołe są czasami ranki – te bardzo wczesne. Pierwszy głos, który dociera w sennej rannej świadomości, to monotonne gruchanie gołębi niczym jęki duszącego się człowieka. To dźwięk, który budzi nie tylko mnie bo za chwilę na krzakach wokół okna rozsiada się chmara wróbli, ich śpiew jest tak wesoły, a stukanie dziobkami w pusty karmnik jest takie ożywcze. A czasami nawet bicie dziobkiem w szybę. Jakże nie wstać i sypnąć ziarenek, a później, zamaskowany w firankę, serią zwalniałem migawkę. Ach jakie to były sceny. Czyżby moi modele coś wyczuwali – kręciły łepkami, nadsłuchiwali, gniewnie otwierały dziubki…. Gwar przy karmniku zbudził i wróblą młodzież, nadleciała żwawo i zbierała rozsypane resztki w trawie… A później zaczęły się rozkoszne przepychanki i kąpiele w małym oczku wodnym. Stałem w oknie udając firankę i trzaskałem zdjęcie za zdjęciem…